Dorastamy razem z technologią Ta ostatnia niedziela czyli słów kilka o sklepowym Armagedonie


To nie kolejny podręcznik modlitwy. Recenzja „Od charyzmatyka do mistyka” Sławomira Zatwardnickiego


28 marca 2018, 22:29 | 14 komentarzy | 163 522

Jeśli myślisz, że to kolejny podręcznik modlitwy – grubo się mylisz. Książka, o której chcę Ci opowiedzieć niewiele ma wspólnego z podręcznikową teorią. Potraktuj ją jako zaproszenie do spotkania z żywym Bogiem. A jeśli mamy posłużyć się bardziej przyziemnym przykładem to porównałbym ją do biwakowania pod namiotem z tym, do kogo należy namiot, śledzie, ziemia w którą śledzie wbiłeś i niebo nad ziemią. Nie bój się Włodarza o którym mowa. Co prawda sięga potężnie od krańca do krańca … ale przecież włada wszystkim z dobrocią. (Mdr 8, 1)

Charyzmatyków, których zaniepokoił tytuł „Od charyzmatyka do mistyka” pragnę uspokoić. Tytuł nie ma nic wspólnego z konstrukcją w stylu „od zera do bohatera”. Autor w swojej nowej książce zgodnie z tym co głosi podtytuł wprowadza czytelników do modlitwy chrześcijańskiej skierowanej dla każdego: zarówno modlitewnego ekstrawertyka jak i zamkniętego w sobie introwertyka. Nie trafimy na kartach książki na próby konwersji charyzmatyków na mistyków. Co to to nie! Wręcz przeciwnie, znajdziemy próbę „pożenienia” tych dwóch grup funkcjonujących obok siebie w Kościele.

Prosta trudna modlitwa

Nie trzeba być teologiem specjalizującym się w duchowości rozkładającym modlitwę na czynniki pierwsze aby wiedzieć, że rzeczywistość spotkania z Bogiem jest prosta i trudna zarazem.

Prosto o niej mówić i pisać (mam nadzieję, że autor nie potraktuje tego jako potwarz – pisanie książki to niełatwe i bardzo wyczerpujące zajęcie, choć mam wrażenie, że łatwiej napisać książkę niż się szczerze i regularnie modlić). Już dzieci, które w szkole podstawowej ucząc się pacierza dowiadują się, że to Duch Święty modli się w nas. Niestety gdzieś między pierwszą Komunią świętą i Bierzmowaniem większość z nas gubi się, zapomina o Nim, a wszyscy którym się ostaje choć odrobina pobożności preferują modlitwę brewiarzową (przyjmującą za kluczowy werset hymnu: Niech Cię nawet sen nasz chwali).

Gdy rozmawiałem nie tak dawno z autorem, podzielił się on ze mną słuszną obserwacją. Powiedział: „Katolicy w zasadzie nie modlą się”. Póki rozmowa z Bogiem wydaje się ciężarem nie do udźwignięcia, jedyną medytacyjną mantrą jaką będziemy powtarzać (najczęściej za kratkami konfesjonału) będzie „nie miałem czasu na modlitwę”. Dopiero kiedy wcielimy w życie dwie zasady przytoczone przez autora, a zaproponowane przez Piotra Rostworowskiego: przyjęcie metody modlitwy, która nam odpowiada, aby mieć własny, naturalny sposób spotkania z Bogiem oraz wytrwałość i wierność na modlitwie – wtedy dopiero robimy pierwszy krok w kierunku zostania człowiekiem modlitwy. Odnalezienie własnej drogi jest totalną podstawą. Bez modlitwy, nie ma co mówić o metodach.

A co się dzieje, kiedy brakuje w naszym życiu modlitwy?

Mistycyzm nie jest zarezerwowany dla wybranych, którzy „uzbierają” wszystkie pierwsze piątki miesiąca, będą uczestniczyć we wszystkich możliwych nabożeństwach, i zostaną na tyle przykładnymi katolikami, że miejscowy proboszcz będzie wymieniał ich imię z ambony. Mistykiem mam być ja i Ty. Niemiecki teolog Karl Rahner powiedział:

Jeśli w XXI w. chrześcijanie nie będą mistykami, to chrześcijaństwo zniknie z mapy świata.

Mistycy pociągają innych przykładem życia. Chrześcijanie rozwodnieni mogą być co najwyżej dobrymi kumplami, a nie świadkami. Za świadectwem życia powinno iść głoszenie, bo jeśli będziemy tylko dobrzy wobec naszych kolegów i koleżanek to skąd będą oni wiedzieli, że to dobro pochodzi z miłości do Chrystusa, a nie tylko z naszego dobrego serca? Gdyby tak na to spojrzeć to brak głoszenia może być przejawem egoistycznego przywłaszczania sobie tego, co od Boga pochodzi i do Boga należy.

A skoro już jesteśmy przy świadectwie

Bardzo mnie poruszyło świadectwo autora, który opowiada o swojej rodzinnej trosce o modlitwę osobistą. Podczas setek wysłuchanych kazań, obejrzanych rekolekcji, najczęściej spotykałem się z przypominaniem o modlitwie rodzinnej, o budowaniu więzi z Panem Bogiem wspólnie, nie w pojedynkę. Sławomir Zatwardnicki w sposób bardzo naturalny dzieli się swoim sposobem na zawalczenie w rodzinie 2+5 o wykrojenie w ciągu dnia czasu na modlitwę osobistą.

Gdy już poruszeni osobistym przykładem (tym lub innym) staniemy przed naszym Panem – warto byłoby mieć świadomość tego jaką postawę przyjąć, czy angażować wszystkie zmysły podczas modlitwy, czy modlić się tylko intelektem czy włączyć w modlitwę także uczucia. Na te i wiele innych pytań autor odpowiada przeprowadzając jednocześnie czytelnika przez szkołę uczuć św. Ignacego Loyoli oraz szkołę postaw św. Dominika. Tych dwóch świętych staje się na czas naszej lektury nauczycielami pomagającymi „wygimnastykować” ciało oraz zmysły podczas modlitwy, a korzystając z tych metod możemy zrobić krok naprzód na naszej drodze wiary.

Dobrze się stało

Chciałem Wam bardzo o tej książce opowiedzieć na początku Wielkiego Postu. Dziś jesteśmy na finiszu, tuż przed Triduum Paschalnym i wydawać by się mogło, że jest już za późno. Nie! Na naukę modlitwy nigdy nie jest za późno. Dobrze się stało, że nie zrecenzowałem jej wcześniej, bo być może ktoś z Was zachęcony recenzją mógłby ją kupić z nadzieją, że wróci do regularnej modlitwy w czasie Wielkiego Postu. A potem przyszłaby Wielkanoc i pobożne postanowienia modlitewnej regularności znów zostałyby zweryfikowane przez rutynę dnia codziennego. A tak, skoro lada moment będziemy w Kościele przeżywać tajemnicę męki, śmierci i zmartwychwstania naszego Zbawiciela – nie mamy nic do stracenia. Jezus Chrystus wydał siebie samego w ofierze abyśmy mieli życie wieczne. Skoro już wszyscy żyjemy tymi wydarzeniami to z pewnością jesteśmy przekonani o tym, że to On jest nauczycielem naszej modlitwy. Bez względu na to czy w tańcu uwielbienia machamy flagą dla Pana, czy w cichości serca, w zamkniętej na cztery spusty izdebce rozmawiamy z Tym, który wchodzi mimo drzwi (i serc!) zamkniętych.

Jeśli znalazłeś jakąś literówkę, daj mi o tym znać poprzez zaznaczenie tekstu i wciśnięcie kombinacji Ctrl+Enter.

Będzie mi niezmiernie miło, jeśli dołączysz do mnie na Facebooku!

Kamil Lipiński – mąż i ojciec, przedsiębiorca, webdeveloper, bloger, człowiek, który ma wielką nadzieję na to, że można się czegoś sensownego o WordPressie dowiedzieć w 500 sekund. Wierzący (bynajmniej nie w technologię) geek.

Subscribe without commenting




Spelling error report

The following text will be sent to our editors: